niedziela, 27 lutego 2011

solec 44

Spotkaliśmy się z Beatą i Witusiem... w celu zagrania w gry planszowe i napicia się alkoholu. Pokazali nam super miejsce - knajpę Solec na Solcu 44. Stosy gier, pan który doradza w wyborze! Naprawdę fajny wieczór.. dawno daaaawno nie grałam już w grę planszową a na miejscu okazało się że gra planszowa to nie tylko chińczyk i monopol! Graliśmy w grę K2 - wspinaczka... i w drzewo - wkładanie gałęzi, listkó∑ i owocków dość skomplikowany pieniek :P....

Minusem tego miejsca jest chyba jedzenie... nie ma tam nic szczególnego, a krajanka ( taka ala mój crunch) - naprawdę niesmaczna... No nic - trzeba jechać grać, a nie jeść!

Na kanapie też wczoraj zaczęliśmy rozmowę o ślubie - zrobiliśmy listę gościi w sumie wymyślilismy miejsce. Niezły progres :).

Niedziela leniwa... spokojna... obiad u rodziców, spacer z psem... pełny brzuszek i sweet nothings :)

piątek, 25 lutego 2011

brownie i piątek

To był/ jest dobry a nawet świetny piątek! Słońce cudownie świeciło, w pracy fajnie się pracowało, pies cudownie był w Agencji i był rozkoszny. Nie zadziało się nic co by mogło zepsuć mój humor! Po powrocie z pracy zabrałam się za robienie brownie. Pierwszy raz w życiu! Ciekawa jestem co z niego wyjdzie - mam nadzieję, że będzie przepyszne bo wygląda bardzo ładnie!
Czekam na cieplejsze dni - słońce mnie raduje, ale potrzebuję wyższej temperatury :) Zdecydowanie.

Jutro planujemy gdzie jedziemy na wakacje, co mnie cieszy poczwórnie! Pragnę Malediwów lub innego lazurowego morza i białego piasku :).

Pies śpi w nogach, narzeczony się ubiera - wyprawiam go na spotkanie z kolegą, czyt. jestem taksówkarzem :)

Fajny piątek!

czwartek, 24 lutego 2011

zmiana?

w horoskopie: nadchodzi zmiana... Jaka? Hmmm nie wiadomo.

Być może zmianą jest to, że dziś odważyłam się rozpłakać i wykrztusić to co czułam?

A może to że spotkałam się z dawno nie widzianą koleżanką i szczerze porozmawiałam o życiu?

A może zmieną jest to do czego właśnie teraz dochodzę oglądając EAT PRAY LOVE?

Jeszcze raz...

Jutro przemyślenia.

sobota, 19 lutego 2011

podgląd

Nowych mondayowych wizytówek :D:D:D

w kształcie ...filiżanki :P z wyciętym uszkiem! no baja!

sobota poliż swojego kota

Śnił mi się ślub. Straszny. Kościelny! W wielkim, przerażającym kościele, z ciotkami, wujkami, stryjenkami, nieznanymi kuzynkami i zapomnianymi "ciociami" z osiedla...Nie było obrączek, moja sukienka była dość dziwna... Zamknęliśmy się w jakimś pokoju...i przeczekiwalismy walenie w drzwi pięściami... Minąć musiało duuużo czasu, bo zrobiło się cicho. Siedzieliśmy zdenerwowani, ale przytuleni do siebie na jakiejś skrzyni, w towarzystwie ubrań, dewocjonaliów i pachnącego starego kredensu... Przebraliśmy się- załozyliśmy dżinsy i koszulki, otworzyliśmy drzwi i po cichu wyszliśmy... Przeszliśmy wieeeeeeeeeelki, pusty kościół... dotarliśmy do gigantycznych drzwi..uchyliliśmy je a za nimi ukaząło się piękne słońce, zieleń. uderzyło mnie wiosenne ciepło - takie w sam raz na dżinsy i koszulkę... Obudziłam się z niesmakiem. Nie chcę ślubu kościelnego. Być może mój ślub ni ebyłby taki straszny jak ten we śnie, ale to nie zmienia faktu, że cała ta otoczka sprawia, że się czuję źle i niekomfortowo. Cóż... liczę, że mi się upiecze i że naprawdę ślub kościelny mnie ominie.

Ale jaki ślub w zasadzie? Od czasu kiedy się zaręczyliśmy ( jej... jak to brzmi...) tak naprawdę ani razu nie rozmawialiśmy o ślubie - prócz mojego buntu pod tytułem: nie chcę brać ślubu kościelnego!. Więc nie wiem jaki ślub? Czy ślub? Czy jest o czym pisać, mówić? Jest dobrze tak jak jest, nie mam potrzeby przysięgania przed znajomymi, utwierdzania rodziny w przekonaniu, że TO JEST TO. TO JEST TO i ja to wiem, wiedziałam to od lat, nawet będąc w innym związku. Co będzie to będzie. Kiedy będzie, wtedy będzie. Zapewne będzie... no ale może i nie będzie!


Kościelny poranek tłukł się ze mną jeszcze chwile... póki nie dostałam porannej pigułki i nie zaczął się cykl odliczania 30 minut do śniadania. Jestem w tak dziwnym momencie życia, że dopadły mnie najróżniejsze choroby - albo dolegliwości nazywając to łagodniej. Jestem pred zakupieniem dyspensera do tabletek. Niejest mi potrzebny? JEST!

Przed śniadaniem : 1 tabletka na tarczyce
Po śniadaniu : 1 tabletka która ma zapobiec bolesnej macicy ( czytać brak PMS)
W ciągu dnia, ale przed południem: Zynk, witamina B2, PP, antybiotyk na skórę ( tak, łyam antybiotyk na skórę - przez miesiąc czasu..tylko dlatego, że odstawiłam antykoncepty...jak widać  chęć posiadania dzieci i bycia zdrowym trzeba przypłacić czymś innym...)
Po południu: tabletka na macice
Wieczorem: witaminy + antybiotyk ( FAK! Mam go brać przez miesiąc czasu!!)

Tabletkowy dzień zaczyna się u mnie naprawdę wcześnie... no cóż. Jestem w stanie chwilowo to zaakceptować.

Mięliśmy jechać do Puław, odwiedzić rodziców Piotrka i mojego nowego endokrynologa- tak, znów lekarz...wrrr... Ale napadało śniegu i zostaliśmy w domu, czyt. w Warszawie. Pojechaliśmy do Empiku kupić książkę o pieczeniu ciast, ciasteczek...ale wszystko było rozczarowujące... W american bookstore trafiłam na Rachel Alen "Bake" I kupiłam... Nie mogłam się oprzeć i niedawno upiekłam jabłka pieczone, pdo kruszonką owsiano- cynamonową...mmm pyszność! Naprawdę mi smakowały, a kuchnia... pachniałam najpiękniej na świecie!!


Muszę zakupić różne nowe formy, foremki, packi, pasuszenki do ulepszenia moich zdolności piekarniczych :D
Pieczenie przydażyło mi się wieczorem, a w ciągu dnia poszliśmy z Piotrkiem i Asapem na Pola Mokotowskie na spacer... Piękny śnieg, dużo ludzi z psami. Asap dołączył do hordy psów, i momentami było ich w stadzie ok 12 ... biegały, podgryzały się, zabierały sobie patyki...sporo śmiechu i zabawy!


I znaleźliśmy... hmmm może raczej natrafiliśmy na BARDZO FAJNĄ AKCJĘ...






Domyślamy się, że chorągiewki były powtykane w realne psie kupy, które zasypał śnieg... ale idea - SUPER! Wkurza mnie jak ludzie nie sprzątają po swoich psach! To naprawdę nie fair. Ja sprzątam zawsze - prócz sytuacji kiedy Asap ma rozwolnienie... wtedy..hmmm to ciężkie po prostu... Chorągiewki na śniegu wyglądały super! Zamierzam zrobić dokładnie takie same... i powtykać je na Łowickiej...aby uświadomić ludziom, którzy nie sprzątają po swoich psach, że robią bez sensu...i zmusić ich żeby się schylili i posprzątali. A co?! Odrobina społecznika inside :D

środa, 16 lutego 2011

pieczenie

dzień pieczenia...

zrobiłam mini palmierki cynamonowe na słodko, blok waniliowy ( taki jak czekoladowy, ino waniliowy..) i tartę z karmelizowanymi orzeszkami... :D

A i do tego deser- piankę o smaku malinowym.

Pieczenie mnie relaksuje. To już pewnik.

środa, 9 lutego 2011

wiatr w skrzydła

czyżby jednorożce nadal zapierdalały?

poniedziałek, 7 lutego 2011

naszyjnik

Kupiłam naszyjnik wiele mowiący : aut vitam inveniam aut faciam...


po polsku brzmi tak sobie... ale po angeislku?


I shall either find a way or make a way


to jest moje hasło na 2011 rok.

ok

dosyć smęcenia.

Będzie lepiej rano.

sic!

prolaktyna? hiperprolaktyna!

dziś od rana królowa moich myśli! Niezastąpiona, jedyna... PROLAKTYNA!! Podwyższona prolaktyna, tzw hiperprolaktynemia powoduje u mnie szerg złych objawów... doszło do tego dziś uświadomienie sobie, że to raczej nie wyleczalne... plus

aaa....

nie mam siły pisać. chce mi się beczeć i jjeść czekoladę!

O!

ble. wrr...

sobota, 5 lutego 2011

praca magisterdsfdgdsfh

Nie. Nie denerwuję się. Staram się być opanowana i coś napisać. Nie chce mi się. Nie mam motywacji. ni emotywuje mnie nawet fakt, że chcę iść na studia podyplomowe i do tego MUSZĘ mieć magisterkę... moja motywacja jest minu piętnaście. Czytam książki, definicje... i staram się coś nabazgrać, z sensem, bez sensu. Oby bylo.

Wczoraj miałam jeden z tych dni, w których podejrzewałam, że znów mam depresję. Było mi smutne, źle, parszywie. Chciało mi się wyć bez powodu... Żal i wielki smutek naprawdę... Wieczorem poszłam z wynikami ( pieprzona wysoka prolaktyna po obciążeniu!!!!!!!) do ginekologa... gdzie mnie dobił mówiąc, że zamienię się w faceta i zaczną mi wypadac włosy jeśli nie zrobię nic z tą wysoką prolaktyną... Ha! od czasu odejścia z Polymusa, stresogennego, i tak spadła mi o prawie 2000 jednostek... ale to i tak źle i nadal niedobrze... Smutno. No nic. Zgodziłam się na terapię. 8 tygodni - 400 zł... cudownie! wybrałam 400 zł i jedną tabletkę tygodniowo niż jedną tabletkę dziennie, połączoną z wymiotami, zawrotami głowy i popadnięciem w stan około depresyjny...za 3 zł ( pieprzona niesprawiedliwa refundacja)... zobaczymy co dziać się będzie.

Mój Ulubiony Ginekolog zapewniał mnie po stokroć, że hiperprolatynemia nie ma wpływu na moje złe samopoczucie ( " no chyba, że smuci Panią pryszcz na twarzy") więc być może to słońce?!

Czekam na wiosne. Na chodzenie w marynarkach a nie w swetrach, na słońce, na radość... w tym roku mam plan : zagospodarowanie kwiatkami przestrzeni tarasowej i zamierzam to zrobić! Będa kwiatki, będzie pachnieć, będzie ładnie :). Nie mogę się już doczekać. A! Cytryna ms się świetnie :) jest już żółta a nie zielona... ciekawe czy się już nadaje do herbaty?! boję się zaryzykować!!